Agnieszka Kmiotek: Dzisiejszym naszym rozmówcą jest Pan Dariusz Kot, muzyk instrumentalista, nauczyciel, wirtuoz akordeonu. Panie Dariuszu, czy Polacy są muzykalnym narodem?
Dariusz Kot: Oczywiście, że tak. Polacy lubią się bawić, słuchać różnej muzyki, śpiewać, więc jak najbardziej tak.
A.K: Ma Pan wykształcenie muzyczne. Czy podjęcie decyzji u progu dorosłości: „Będę grał”, a nie: „Będę prawnikiem, informatykiem” nie wzbudziło protestów Pana rodziców?
D.K: Absolutnie nie. Rodzice dali mi wolną rękę w wyborze pasji i zawodu. Zapisali mnie do szkoły muzycznej, wcześniej przeprowadziwszy ze mną rozmowę, czy będę chciał tam chodzić. Później, na kolejnych etapach nauki, przychodziły momenty zwątpienia i zniechęcenia, ale właśnie z pomocą rodziców udało się to wszystko przezwyciężyć. Końcem gimnazjum podjąłem decyzję o tym, by ukierunkować się już całkowicie w stronę muzyki. Uczęszczałem do Liceum Muzycznego w Rzeszowie, a potem na studia artystyczne na Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach.
A.K: Dzieciństwo i młodość Darka Kota – co przeważało: ćwiczenia muzyczne, szkoła, czy zabawy, spotkania z kolegami? W którym roku życia zaczął Pan grać?
D.K: Miałem 6 lub 7 lat, gdy po raz pierwszy wziąłem w ręce akordeon. Instrument był w domu, ponieważ moja mama uczyła się przez krótki czas grać. Był to akordeon zbyt duży dla mnie, tak zwana 120-tka. Pamiętam, że grałem jakby wyciągnięty na fotelu, a ten akordeon po prostu na mnie leżał. Musiało to wyglądać dość zabawnie. Najpierw grałem kolędy i może przez to pozostał mi do nich wielki sentyment. Byłem dzieckiem dosyć towarzyskim. Wypady z kolegami na rower, różne sporty, aktywność fizyczna – to dominowało w moim życiu. W IV klasie szkoły podstawowej zacząłem chodzić do szkoły muzycznej. Wtedy ćwiczenia nie zajmowały mi jeszcze dużo czasu. Później się to zmieniło. Wybierałem więc ćwiczenia zamiast zabawy i treningów sportowych. Ale cały czas byłem ministrantem. Gdy już na poważnie zacząłem myśleć o muzyce, to, niestety, ale wszystkie przyjemności trzeba było odstawić na bok.
A.K: Dlaczego akordeon? W czasach Pana dzieciństwa i młodości nie był to modny instrument. Wręcz przeciwnie.
D.K: Tak jak wspomniałem wcześniej, akordeon był w domu i na mnie czekał. Na imprezach rodzinnych, a zwłaszcza weselach, słuchałem z ogromną przyjemnością gry akordeonisty. Poza tym zawsze podobała mi się gra na instrumentach klawiszowych. Dobre wrażenie wywierała też na mnie perkusja i saksofon.
A.K: Na koncertach widzimy Pana z oryginalnym, guzikowym instrumentem. Może Pan przybliżyć naszym Czytelnikom jego cechy? Czym się różni od klawiszowego? I jaka jest jego cena?
D.K: Większość profesjonalnych sprzętów jest produkowana ręcznie na zamówienie. Czeka się na nie od pół roku do roku, czasem dłużej. Ceny zależą od jakości materiałów, z których jest wykonany i od tego, czego muzyk sobie życzy np. od ilości dźwięków. W sumie ceny wahają się od kilku do kilkuset tysięcy złotych Najcenniejsze są stroiki, czyli część akordeonu, która nie jest widoczna. To, co jest na zewnątrz, to jakby połowa kosztu całego instrumentu. A historia instrumentu? Pierwsze akordeony miały przyciski w formie kwadracików lub guzików. Klawiatura fortepianowa pojawiła się dlatego, że ludzie, którzy na nich grali, to byli głównie pianiści, muzykujący na różnych bankietach, uroczystościach. Akordeon był lekki, nie trzeba było kilku osób do jego przeniesienia, jak np. do fortepianu. Z czasem instrument był coraz bardziej doskonalony, można na nim grać nawet muzykę Bacha. Gra na akordeonie guzikowym jest dla początkujących trudniejsza niż na klawiszowym. Klawiatura guzikowa w dłuższej perspektywie jest wygodniejsza, szczególnie gdy do wyższego poziomu gry dochodzi manuał melodyczny lewej ręki, który jest odbiciem lustrzanym prawej ręki akordeonu guzikowego. Myślę, że dobrze się jest uczyć od razu na akordeonie guzikowym. Nabywa się wprawy, no i nie trzeba się potem przestawiać.
A.K: A ile waży akordeon?
D.K: To zależy od rozmiaru. Ja mam model, który waży około 15 kg i drugi – około 11,5 kg. Oczywiście, dziś początkowe instrumenty są lekkie i dostosowane do wieku ucznia.
A. K: Na jakich jeszcze instrumentach Pan gra?
Gram na wszystkich, które mają klawiaturę. Lubię też gitarę. Tak naprawdę, to próbowałem z wszystkich chyba instrumentów wydobyć jakiś dźwięk (śmiech). Myślę, że jeśli ma się czas i chęci, to można się nauczyć grać na każdym instrumencie.
A.K: Czy muzyka to w Pana rodzinie tradycja, czy może jako pierwszy z rodu zajął się Pan grą na instrumencie?
D.K: W najbliższej rodzinie jestem pierwszy. Ale kuzynka mojej mamy ma syna, który też pochodzi z Ropczyc. Nazywa się Przemysław Skaułba i jest wybitnym klarnecistą, znanym szeroko i koncertującym w kraju i za granicą.
A.K: Koncertuje Pan indywidualnie i zespołowo. Która forma występów bardziej Panu odpowiada?
D.K: Najbardziej lubię koncertować z zespołami, bo jest w tym ogrom możliwości improwizacyjnych i aranżacyjnych. Natomiast zespołem, z którym gram i dzięki któremu również zacząłem się rozwijać jest Rzeszów Klezmer Band. Koncertujemy na całym świecie. Bardzo się cieszę też ze współpracy z aktorkami z Teatru im. Wandy Siemaszkowej: Małgorzatą Pruchnik – Chołka oraz Dagny Mikoś, z Gabą Janusz- Zięba, koleżanką ze szkoły, z Przemkiem Przywarą, kolegą z gimnazjum, którego mama była moją wychowawczynią. Z Przemkiem gram w zespole Gentelmen’s Retro Music.
A.K: Pamięta Pan pierwsze występy? Może Pan coś o nich opowiedzieć? Jakaś anegdotka, coś humorystycznego?
D.K: Pierwsze występy to oczywiście jasełka w podstawówce. Kolejne były w szkole muzycznej – dwa razy w roku. Ale najwięcej frajdy dawały występy w gimnazjum. Uczyła tam pani Elżbieta Banaś, która angażowała mnie do akademii i różnych uroczystości szkolnych. Występy dla rówieśników w szkole przynosiły ogrom satysfakcji i radości. Poważniejsze koncerty zaczęły się z ZPiT Halicz. To mi dało dużo doświadczenia i pewności scenicznej. Sporo się też nauczyłem, jeśli chodzi o prowadzenie kapeli, o ruch sceniczny. No a potem w Liceum Muzycznym dołączyłem do kolegów z zespołu Rzeszów Klezmer Band i od tego czasu zaczęły się poważniejsze koncerty.
A.K: Ukończył Pan Akademię Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Czy wykształcenie muzyczne faktycznie pomaga w budowaniu kariery, czy może wystarczy sam talent?
D.K: Wiedza, która się zdobywa w Akademii, to wiedza unikatowa. Nigdzie się takiej nie zdobędzie. Dzisiaj spotykam takich, którzy uważają, że nauczą się czegoś z lekcji w internecie. To nie tak. Akademia daje młodym adeptom sztuki wiedzę i umiejętności profesorów i wykładowców. I to pomaga.
A.K: Uczy Pan w szkołach muzycznych w Ropczycach i Kamieniu. Co jest trudniejsze: nauczanie czy występy estradowe?
D.K: Trudniejsze jest nauczanie. Jest to niesamowicie odpowiedzialne zajęcie. Wymaga indywidualnego podejścia do każdego ucznia. Do tego mały człowiek, który chce być artystą, jest niesamowicie wrażliwy, więc trzeba znaleźć z nim wspólny język. Ale nie każdego można nauczyć grać. Nie wszyscy mają idealny słuch muzyczny i nie wszyscy dobrze czują się na scenie.
A.K: Akordeon to instrument klawiszowo – dęty. W związku z tym, mówiąc prostym językiem, „pasuje” do niemal wszystkich muzycznych aranżacji. Najbardziej jednak kojarzy się z piosenką francuską – od Piaf przez Mathieu po Indilę i Williama. Akompaniował Pan w koncertach tematycznych?
D.K: Z Małgosią Pruchnik- Chołka prezentujemy recital piosenek Edith Piaf. Z tą muzyką miałem też styczność podczas spektaklu wyreżyserowanego przez Jana Szurmieja pt. „Piaf” w rzeszowskim teatrze im. W. Siemaszkowej. Odtwarzałem tam akordeonistę, rozpoczynałem ten spektakl i go kończyłem. Grałem w nim również partie, które były napisane jako przerywniki, akompaniowałem aktorom, kiedy śpiewali piosenki. W sumie to było 3 godziny na scenie.
A.K: Koncertował Pan w wielu miejscach świata. Może Pan kilka wymienić?
D.K: Byłem w Szanghaju, gdzie dawaliśmy koncert na Expo w 2010 roku. Mieliśmy przyjemność grać przed ciągle zmieniającą się publicznością. Byłem tez w Armenii, Gruzji, w Indiach, we Francji, w Niemczech, na Białorusi, Litwie, w Macedonii, Słowacji.
A.K: Który z polskich wirtuozów, czy popularyzatorów akordeonu jest Panu bliższy: Marcin Wyrostek, czy np. Czesław Mozil?
D.K: Marcin Wyrostek. Byłem jego studentem. W Katowicach zostałem przydzielony do jego klasy. Oczywiście, było to zanim jeszcze wygrał Mam Talent.
A.K: Co Pan uważa za swoje największe osiągnięcie?
D.K: Koncerty, dzięki którym też poznałem trochę świata i kulturę, jakiej wcześniej nie doświadczyłem. Zaskoczyło mnie, że ludzie są otwarci i mili. Poza tym np. w Indiach nie ma akordeonu, więc mieszkańcy byli zaskoczeni dźwiękiem tego instrumentu – tańczyli, nucili z nami.
A.K: Jakiej muzyki Pan słucha tak prywatnie, dla relaksu?
D.K: Nie mam ulubionego gatunku, słucham każdej muzyki. Lubię i klasyczną i rozrywkową. Z klasyków najbardziej cenię sobie Chopina. Jego koncerty są piękne i wyciszające.
A.K. Czy wartościuje Pan muzykę? Czy muzyk pańskiego formatu dzieli ją na dobrą i złą?
D.K: To jest kwestia gustu każdego człowieka. Jednemu człowiekowi np. podoba się kolor czerwony, a drugiemu zielony. A przecież oba kolory są potrzebne. Każdy rodzaj muzyki ma swoich wielbicieli, a wszystkie jej gatunki wzajemnie się uzupełniają.
A.K: Najgorszą prasę ma w Polsce disco polo. Z drugiej strony ma też chyba największy krąg odbiorców. Gdyby poproszono Pana o przearanżowanie jakiegoś „kawałka” disco polo na utwór podobający się wszystkim – dałby Pan radę?
D.K: Disco polo to muzyka taneczna. Jest wykorzystywana do tańca, więc też jest potrzebna. Z drugiej strony każdą muzykę można zagrać w kilku stylach. I nawet disco polo można zagrać na jazzowo, jak zresztą w każdym innym dowolnym stylu.
A.K: O czym Pan marzy? Zawodowo i prywatnie. Może się Pan podzielić z czytelnikami?
D.K: Marzenie zawodowe to rozwój i zdobycie jeszcze większej rozpoznawalności. Marzę też o występie z zespołem Rzeszów Klezmer Band na festiwalu krakowskim Szalom na Szerokiej. Może przyślą nam zaproszenie. Chciałbym też zagrać tą muzykę w Izraelu, czyli w kolebce stylu klezmer. Ostatnio nawet można było usłyszeć dźwięki klezmerskich melodii podczas uroczystego zapalenia świec chanukowych w sejmie RP.
A.K: Co Pan robi w czasie wolnym? Jakieś pasje poza muzyką?
D.K: Lubię jeździć na nartach, na rowerze, pływać. Ostatnio trochę gram w tenisa, bo przecież mamy korty w Ropczycach. Co poza sportem? Lubię fotografować.
A>K: Możemy zapytać o rodzinę? Pana żona też jest muzykiem? Jak traktuje Pana wyjazdy, koncerty, fanów, fanki?
D.K: Asia nie jest muzykiem, ale kibicuje mi i wspiera we wszystkich projektach. Jest bardzo wyrozumiała. Staramy się prawdziwie po partnersku dzielić obowiązkami, a tych jest sporo – mamy dwoje dzieci, do tego wyczerpujące prace.
A.K: Jest Pan najbardziej znanym muzykiem instrumentalistą wywodzącym się z Ropczyc. Czego można Panu życzyć?
D.K: Proszę mi życzyć wielu koncertów, nagranych płyt, no i rodzinnego szczęścia.
A.K: Życzymy tego z całego serca!