To był przypadek! Daję słowo! Po prostu nieopatrznie włączyłam telewizor w porze wieczornej. Nawet nie wiem, jaki to był kanał, po prostu jeden z wielu serwisów informacyjnych. Dwie gadające głowy, a właściwie, jak to od czasu „narracji negacji” bywa, zajadle się kłócące, oskarżały przeciwników politycznych o, UWAGA, brak „genu Polskości”. Na litość Boską! Co my jeszcze wymyślimy?! Gen Polskości?!
No dobrze. Część odbiorców pewnie skojarzy, że to metafora. Ale część odbierze to poważnie. Sformułowanie rzucone w przestrzeń publiczną zacznie żyć własnym życiem i spodziewam się, że niedługo sąsiad sąsiada, brat brata będzie oskarżać o brak powyższego i rozpocznie się kolejne polowanie na czarownice. Może nawet, wzorem lat odległych, jakiś absolwent Collegium Humanum stworzy dzieło „Młot na bezgenowców”, a przed infamią i banicją oskarżony będzie musiał złożyć „konstruktywną samokrytykę”?
Gen to element świata przyrody, biologii. Taki mikronośnik informacji organizmu. Jeżeli brać dosłownie koncepcję „genu Polskości”, oznaczałoby to istnienie w strukturze DNA odcinka charakterystycznego tylko dla Polaków. Taki gen oznaczałby dziedziczenie cech właściwych jednemu narodowi. Jaki więc byłby prawdziwy Polak? Blondyn/ka, niebieskie oczy, biało-różowa skóra, tężyzna fizyczna… hmmm, skądś to znamy. Wszak tak miał wyglądać prawdziwy Aryjczyk. A przecież prawdziwy Polak nie może wyglądać jak prawdziwy Aryjczyk – takie „badania” zrobili już naziści. Konsekwencje ich działań były niewyobrażalne. Historia wie, ale czasem jednostkom trzeba przypomnieć, że dzielenie ludzkości podług miejsca urodzenia prowadzi jedynie do komór gazowych.
Skupmy się więc na metaforycznym podejściu do problemu. W tym sensie „gen Polskości” oznacza po prostu stereotyp. I o ile wszyscy będą zadowoleni z wizji przodka-husarza, prometejskiego Konrada, walczącego i umierającego za wielkie idee, to już z pijaka i złodzieja raczej nie. A taki przecież stereotyp Polaka funkcjonował jeszcze parędziesiąt lat temu. I to funkcjonował obleczony dumą. Na pewno wielu z nas pamięta dowcipy z serii „Polak, Rusek i Niemiec”, których puenty gloryfikowały cwaniactwo, bezmyślność i tolerancję na alkohol naszej stereotypowej nacji. Albo te, opowiadające o zachodnich autach i rowerach. „….Twój samochód już tam jest”.
Przejdźmy teraz do sfery praktycznej. Wyobraźmy sobie, że, tak jak chcą poniektórzy, „Polska ma być tylko dla Polaków” i powstanie obowiązek udowodnienia posiadania owego mitycznego genu. Pewnie trzeba to będzie robić dwojako. Po pierwsze badanie genetyczne. Jego koszt to około 4000zł (wybrany fragment, jakieś 20000 genów). To nie koniec. Trzeba dodać badania genetyczne rodziców i dziadków – kolejne 6×4000= 24000 (może z jakąś zniżką, ale bądźmy realistami). Do tego, być może doliczyć koszty ekshumacji, powtórnych pochówków, tym gospodarkę się napędzi, potem zatrudnić ludzi od tworzenia drzew genealogicznych, a także specjalistów od udowadniania szlacheckości (w końcu większość z nas sądzi, że od szlachty pochodzi), więc tak przy okazji, przy jednym ogniu dwie pieczenie.
A jak udowodnić, że się ma metaforyczny „gen Polskości”? Tu konieczne będzie utworzenie komisji – lokalnych i centralnych. Komisje lubimy i jesteśmy do nich przyzwyczajeni, wiemy jak działają, więc znów konieczna będzie przede wszystkim większa ilość gotówki. A co z tymi, którzy nie będą chcieli poddać się procedurze, nie będą mieli na nią kasy albo poskąpią? No cóż…
I na koniec informacja: niniejszy artykuł jest felietonem. Stawia prowokujące pytania i zachęca do tego, by zauważać prowokacje i manipulacje, by nie dać sobie wmówić, że trzeba kogoś nienawidzić tylko dlatego, że np. nosi okulary. Różowe.